Garwald znikąd
Fragment powieści Marka Grajka
Jako jedni z pierwszych mamy przyjemność zaprezentować na "Dawnym Kaliszu" fragmenty powieści historycznej "Garwald znikąd" autorstwa Marka Grajka. Akcja powieści toczy się na terenach Wielkopolski (w szczególności Kalisza), a niektóre epizody sięgają Pomorza, Marchii Brandenburskiej i państwa krzyżackiego. Autor (kaliszanin) w swojej pracy poświęcił dużo miejsca naszemu miastu. Powieść do druku trafi jeszcze w tym roku, a my zachęcamy do lektury fragmentów książki.
Kup powieść
- Idź panie tuż za mną, bo choć drogę tę przemierzałem wielokrotnie, to licho nie śpi, szczególnie na bagnach - powiedział szeptem Bożydar, kiedy wyruszyli z chaty. Wieczór już dawno przeszedł w noc, a jedynym światłem, które rozświetlało drogę było światło księżyca.
- Całe szczęście, że nie ma chmur – powiedział rudy badając swoim długim kijem miejsca, na których miał stawiać stopy.
- Jak on odnajduje drogę – zastanawiał się Garwald – nie dość, że nic nie widać, to jeszcze wszędzie dookoła, zdradliwa, gotowa pochłonąć człowieka w chwilę, topiel. Szczęście mi sprzyja, że trafiłem na takiego przewodnika, bez niego nie miał bym szans dotrzeć do Anzelma niezauważonym.
Obaj byli bardzo skupieni na każdym swoim kroku, dlatego młodemu wydawało się, że idą bardzo długo. Choć przed drogą rozmawiał z rudym i Czaplą o odległości jaką muszą pokonać, teraz wydawało mu się, że jest ona dużo większa jak się spodziewał. Do utrapień, doszły jeszcze atakujące ich zewsząd jakieś muszki i komary, które cięły odkryte fragmenty ciała bezlitośnie. W końcu Garwald zauważył, że pod stopami robi się troszkę twardziej a teren zaczyna się lekko podnosić. Po chwili wyszli na suchą łachę piaskową.
- Za tymi drzewami, które widzisz panie na tle nieba, jest koryto rzeki i tam mam schowaną łódź. Zdjął z nóg swoje zniszczone obuwie i wygarnął błoto, które się do nich dostało.
Młody tylko skinął głową i ruszył za przewodnikiem. Teraz szło się dużo szybciej i wygodniej po twardym gruncie, a i owadów było jakby mniej. Minęli wskazywane uprzednio przez Bożydara drzewa i ujrzeli przed sobą, srebrzącą się w świetle księżyca, powierzchnię Prosny, która w tym miejscu rozlewała się szeroko.
Rzeczywiście, łódź odnaleźli bardzo szybko, i kiedy tylko Garwald się w niej usadowił, Bożydar pewnym ruchem skierował ją na rzekę.
- To już niedaleko panie, zaraz będziemy na miejscu, ale do brzegu przybijemy nieco powyżej kościoła.
Młody rycerz zgadzał się na wszystko, co proponował przewodnik, wiedząc, że jego rozeznanie w terenie i doświadczenie jest wystarczającym argumentem powodzenia tej części wyprawy. On tymczasem oglądał korony drzew zarysowane na tle nocnego nieba, które wyglądały teraz tak, jakby nie miały poszczególnych pni, gałęzi ani liści, a były jednym wielkim niepodzielnym "czymś".
- W ciemnościach wszystko wygląda inaczej jak w rzeczywistości jasnego dnia – pomyślał - który pozwala wychwytywać szczegóły i detale. Jak z odległego krańca świata, wróciły do niego dawno wypowiedziane słowa "Nic nie jest takie jakie się nam wydaje". Pomimo, że w ciemnościach nie widać pni i gałęzi nie oznacza to, że ich nie ma, a jedynie, że ich nie widzimy.
Najpierw poczuł jak łódź oparła się o dno rzeki, a za chwilę usłyszał chrzęst piasku trącego o jej poszycie. Bożydar wyskoczył na brzeg i wciągnął głębiej na piasek dziób łodzi.
- Teraz nie odpłynie – powiedział wkładając do jej wnętrza oba wiosła, starając się zrobić to jak najciszej.
W milczeniu wyruszyli brzegiem w kierunku dużej kępy drzew, pośród której, zgodnie z opisem rudego, powinien znajdować się kościółek Św. Wojciecha. Ich krony przerastały swoją wysokością jego dach, a nawet wieżę, dlatego w mroku trudno było go zauważyć. Stapiał się całkowicie z ich nocną czernią.
- Pozostaniesz na zewnątrz – rzekł Garwald - kiedy będę mówił z bratem Anzelmem. Lepiej dla twojego bezpieczeństwa, abyś nie wiedział, o czym rozmawiamy, rozumiesz?
- Tak, panie.
Krótka odpowiedź zakończyła rozmowę, teraz musieli być bardzo cicho przynajmniej tak długo, aż młody nie podejdzie do drzwi. Garwald bardzo cicho obszedł całą budowlę dookoła. Nie była duża, a jej wielkość chyba go zaskoczyła. Spodziewał się większego kościoła, kiedy mistrz mówił mu, że jest to ten, który służył wiernym w czasach gdy Stare Miasto było podgrodziem. Mały kościółek – pomyślał – i przypomniał sobie pytanie Bożydara – "w którym kościele jest więcej Boga, w małym, czy w dużym"? – Mądry ten mój Bożydar, jutro powiem mu, że jest prawdziwym darem Bożym, a nie jak sądził po śmierci swojej matki, nieszczęściem świata.
Przyglądał się w skupieniu budowli i nasłuchiwał, ale odnajdował tylko ciszę, nawet nie było słychać szelestu liści na okolicznych drzewach. W końcu zdecydował się zapukać do drzwi zakrystii. Wpierw delikatnie, a kiedy nie przyniosło to skutku, głośno uderzył w drewniane drzwi, pięścią. Czekał chwilę nasłuchując, czy usłyszy jakiś dźwięk z jej wnętrza. Nic nie usłyszał. Ponownie uderzył w drzwi kilkakrotnie i ponownie zaczął nasłuchiwać. Tym razem zdawało mu się, że ktoś wewnątrz starając się poruszać bardzo cicho, podszedł do drzwi, ale ich nie otwierał. Znowu uderzył. Teraz reakcja była prawie natychmiastowa. Po drugiej stronie ktoś zaspanym, słabym głosem powiedział – zaraz, zaraz, a co tam, kto po nocy łazi i budzi dobrych ludzi, zaraz, a co tam - dało się słyszeć zgrzyt odsuwanej zasuwy i przekręcanie klucza w zamku. Drzwi po chwili uchyliły się a w szczelinie, która się utworzyła ukazała się czyjaś głowa skryta pod kapturem.
W trakcie otwierania kościoła, Garwald cofnął się o dwa kroki i teraz przyglądał się postaci w drzwiach. Pierwsze, co go zaskoczyło, to wzrost człowieka stojącego przed nim. Był mu prawie równy, a spodziewał się kogoś niskiego, wątłej budowy ciała. Nie widział twarzy, którą zakrywał kaptur, ale jeśli ten człowiek, naprawdę jeszcze przed chwilą spał, to przecież chyba nie w kapturze, po co go więc włożył teraz?
- A fructibus eorum cognoscetis eos – powiedział wolno. Postać stojąca w drzwiach, cofnęła głowę i otworzyła drzwi na oścież cofając się. Zapraszająco kiwała ręką.
- Nie było żadnej odpowiedzi – analizował szybko młodzieniec – coś jest nie tak.
Otwarte skrzydło drzwi swoją krawędzią opierało się o ścianę, tworząc za nimi wolną przestrzeń, na tyle dużą, że mógł w niej stać ktoś niewidoczny dla niego. Mimo to postanowił zaryzykować. Powoli wszedł do środka, ale nie na tyle, aby stojąca za drzwiami postać, jeśli by tam była, mogła zza drzwi wyjść. Te same drzwi, które miały ją chronić przed wzrokiem gościa, teraz stały się przeszkodą. Stanął i oczekiwał. Musiał coś zrobić, ta sytuacja musiała znaleźć rozwiązanie. Ciemne wnętrze kościoła również potwierdzało jego podejrzenie, nawet jedna świeca nie płonęła we wnętrzu Domu Bożego.
Wykonał dwa bardzo szybkie kroki mijając drzwi, a kiedy obracał się ponownie w ich kierunku, usłyszał jak z trzaskiem zamykają się, pchnięte przez kogoś kto za nimi stał ukryty. Jedyne światło sączyło się przez małe okienko nad drzwiami. Dzięki tej poświacie zauważył napastnika, który z nożem uniesionym nad głową, wyłonił się z wnęki za drzwiami, gotów do zadania ciosu. Z głębi kościoła jakiś cichy głos starał się krzyczeć - Bonum ex malo non fit – ale było już za późno. Teraz wszystko potoczyło się błyskawicznie. Kiedy napastnik ruszył w kierunku Garwalda, ten przenosząc ciężar ciała na lewą nogę, wykonał unik pod rękę trzymającą broń, jednocześnie wykonując kopnięcie prawą nogą w podbrzusze nożownika. Dał się słyszeć jęk kopniętego, potwierdzający celność ciosu. Stawiając natychmiast po kopnięciu obie nogi na podłożu, młody schylił się, lewą ręką zasłaniając przed ciosem sztyletem, a prawą z całych sił uderzył zaciśniętą pięścią w krocze napastnika. Jeszcze do mózgu uderzonego nie dotarł ból, a już lewa ręka Garwalda trzymała go za łydkę ciągnąc w swoim kierunku, a prawa naciskała na udo w kierunku przeciwnym, powodując jego upadek. Głuchy jęk przeszył powietrze, kiedy siła uderzenia o podłogę, wypchnęła powietrze z płuc nie spodziewającego się takiego obrotu sprawy nożownika. Zanim zrozumiał co się dzieje, i nim organizm spróbował zaczerpnąć powietrza, jego bezwładna po uderzeniu o podłoże ręka trzymająca sztylet, została uchwycona silną dłonią Garwalda i skierowała jego ostrze przeciwko właścicielowi. Błyskawiczny pociągnięcie dłonią, przecięło żyły i krtań. Bluznęła krew niedoszłego mordercy, ale młodzieniec już tego nie widział. Wykonując w tym czasie przewrót, przetoczył się prawie pod same nogi tego, który otwierał drzwi. Wszystko to trwało tak zatrważająco szybko, że odźwierny jeszcze patrzył na swojego kompana, gdy dosięgnął go cios noża. Ostrze wbiło się na wysokości pasa, przenikając wątrobę i nerkę. Na twarzy człowieka ze sztyletem w brzuchu, najpierw pojawiło się zaskoczenie, po chwili zaczął obsuwać się po ścianie, by w końcu usiąść i patrząc przerażonym wzrokiem na sterczący z jego trzewi sztylet zapytać tylko – jak to?